Metoda ujawniania ukrytych (w domyśle – wstydliwych, moralnie nagannych) założeń powstania jakiegoś zjawiska społecznego częstokroć ma kompromitować samo to zjawisko. W „Przekroju” Grzegorz Czyż w artykule Wielki rockandrollowy szwindel tą drogą dowodzi, że to marketing i chęć dorobienia odpowiedniego publicity spowodowały wybuch rewolty punkowej lat 70-tych.
Należy pochwalić autora za docenienie roli marketingu w kształtowaniu społeczeństwa, ale na Boga, zachowajmy proporcje!
Podważanie wiarygodności powstania jakiegoś prądu w sztuce przez jego komercyjne korzenie to strategia o niewielkiej wartości poznawczej (nawet, jeśli popularna, dajmy na to, w „postmoderniźmie”). To, że Malcolm MacLaren chciał zwiększyć obroty butiku nie było przyczyną, ani nawet bezpośrednią przyczyną powstania całego nurtu muzycznego. Takie upraszczanie, sprowadzanie wszystkiego do tajnych knowań żądnych zysków managerów jest śmieszne.
Dla porównania: Co z tego, że obecne wcielenie Świętego Mikołaja zostało wykreowane jeszcze przed wojną przez Coca-Colę? Czy to zmienia coś w postrzeganiu go przez dzieci? Czy zwyczaje i opowieści, które narosły wokół trolla z Laponii powinny zostać z tego powodu zniesione, albo uznane za dalszy ciąg przemyślanej strategii Coca-Coli?
Puszczając w ruch coś nowego, trudno ocenić konsekwencje. Jest wiele nietrafionych produktów, nietrafionych nurtów muzycznych. Tym, które przetrwały, udało się to tylko dlatego, że odpowiadały określonym potrzebom ludzkim w danym czasie i przy adekwatnym wsparciu marketingowym jedynie w początkowej fazie.
Coca-Cola mogłaby nagle zniknąć ze świata, a Święty Mikołaj nadal byłby pociesznym grubasem w czerwonej kapocie i saniach ciągnionych przez renifery.
Niemniej – każdy produkt potrzebuje wsparcia, aby mógł stać się znany szerokiej publiczności. Skuteczność działań zależy od przemyślanej strategii, a ujawnianie nieczystych i nagannych moralnie intencji nie tłumaczy popularności ani ruchu punkowego, ani tego, że dzieci lubią Świętego Mikołaja.