2006-11-06
Granice marketingu wciąż się poszerzają. Tradycyjne kanały reklamy, promocji i PR przez to nie tracą zbyt wiele, natomiast firmy zyskują nowe środki komunikacji z konsumentami. Mogą to być podcasty, limitowane artystyczne wersje opakowań, wariacje na temat tradycyjnego plakatu, czy nawet gazetka firmowa. Ta ostatnia stanowi przejaw coraz prężniej rozwijającego się zjawiska custom publishing.
Najciekawszym jednak i najbardziej kompleksowym projektem marketingowym wzmiankowanym w ostatnich dniach jest konkurs na odnowienie 10 placów zabaw przez Danonki. Głosowanie odbywa się zarówno pocztą, przez telefon, jak i przez Internet. Gdy już jakiś plac zostanie zgłoszony, całą robotę promocyjna wykonują za Danonki bywalczynie placów, czyli młode mamy lub rzutkie babcie. Zachęcają do odwiedzin strony, do głosowania, wszak jest to jedyna droga, aby ktoś odnowił plac.
Gdzie w lokalny samorząd nikt nie wierzy, nadzieja pozostaje w marce. Wszak doświadczenie mówi, że w konkursach i promocjach ktoś jednak wygrywa. Po co głosować więc na polityków, którym po wyborach nie zależy na realizacji programu. Danonki na pewno te 10 placów odnowią, bo będą mogły się z tym pochwalić. Polityka rzadko ktoś głaszcze za udane inwestycje.
Wybory samorządowe nie cieszą się wielką popularnością. Wolimy wierzyć w marki, niż sąsiadów, którzy pragną coś zmienić w najbliższej okolicy. To oczywiście argument na rzecz marketingu, tej współczesnej inżynierii dusz. Nawet zachęta do głosowania musi przybrać formę kampanii reklamowej. Niestety w polityce nawet tradycyjny marketing nie osiąga przyzwoitego poziomu, co dopiero więc mówić o jakichś nowinkach.
Jednak jest różnica między marketingiem produktów, a marketingiem politycznym. W tym ostatnim nadzieja sprzedawana jest bez nagrody, polityk nie jest zobligowany do realizacji programu. Zawsze też może rozłożyć ręce i powiedzieć, że w tej wersji programu pewne opcje nie zadziałają, bo konkurencja blokuje. W takich warunkach przydałby się sprawnie działający pirat.