Street photo

Jak ty znajdujesz te wszystkie miejsca?

Pierwotnie tytuł posta miał brzmieć „Jak Instagram zmienił moje życie”, ale to zbyt pretensjonalne. Trochę jednak zmienił. O Instagramie będzie.

Nigdy nie przepadałem za fotografią, bo ze wszystkich sztuk wizualnych wydawała mi się najmniej zrozumiała i ciekawa. Unikałem wystaw, nie interesowałem się, nie starałem zrozumieć. Może po roku doświadczenia z Instagramem pójdę podczas Miesiąca Fotografii zobaczyć, o co naprawdę w niej chodzi.

Gdzieś w marcu ubiegłego roku postanowiłem sprawdzić, co ludzie widzą w tej aplikacji do dzielenia się obrazkami. Instagram ma tę zaletę, że nie widzę jego biznesowego zastosowania w przypadku mojej firmy. No bo co tam wrzucać? Zdjęcia piramid Maslowa lub Pareto? A może atrakcyjne wizualizacje lejków sprzedaży? Bo przecież nie kadry z cudzych reklam ani konkursy.

Na Instagramie oczywiście wszystko już pozamiatane, kto miał zdobyć sławę fotografa mobilnego, już tego dokonał, a pozyskanie tysięcy obserwujących to pewnie żmudna i długotrwała praca. Nie po to tam poszedłem. Przyczyną była ciekawość połączona z błogą świadomością, że żaden cel biznesowy nie będzie temu przyświecał.

Zatem tylko prywatny użytek, tylko dla przyjemności. Dla natychmiastowej gratyfikacji w postaci polubień (takich ładnych, pomarańczowych serduszek), dla testowania filtrów, winiet i innych suwaków.

Gratyfikacja jest ważna. Same serduszka są ważne, ale też obserwowanie, po jakim czasie pojawiają się nicki pod postem, z jaką dynamiką, komu się dane zdjęcie podobało. Rozkminanie, czy to spośród obserwujących, czy przez hashtagi (albo przez nieobserwujących, ale powracających). Testowanie tagów, które można wykorzystać – i co przyniosą. To wciągające aż do granic uzależnienia.

Trzeba też mieć sporo siły woli, żeby nie iść za liczbą lajków

Podobał się obrazek? Zdobył dużo polubień? Może należy publikować więcej podobnych zdjęć? To tak nie działa. Nie będzie w tym żadnej frajdy, gdy pójdzie się w jedną stylistykę, profil zacznie wyglądać jak poświęcony jednemu tematowi. Takich profili jest wiele i do takiego celu lepiej założyć osobny. Być może szybciej zdobędzie popularność, znajdzie swoje miejsce w kategorii sobie podobnych.

Choć ważne jest obserwowanie, jaką tematykę obserwujący lajkują najczęściej, traktuję to po trosze jak ostrzeżenie. Zarzucenie poszukiwań nowych tematów poskutkuje być może szybszym zdobyciem większej liczby obserwujących, ale po jakimś czasie prowadzi do zbędnego perfekcjonizmu, rutyny i nudy. Nie zależy mi na tym, by każde zdjęcie było wypieszczone i popularne. Trzeba badać nowe obszary tematyczne, próbować swych sił w różnych odmianach fotografii mobilnej.

Ruch się zwiększył, gdy przeszedłem na język angielski. Nagle okazuje się, że mam obserwujących z Kazania, Barcelony, Berlina czy z Portland. Sam obserwuję osoby z różnych odległych zakątków świata. Instagram na pewno ma podsieci znajomych publikujących tylko po polsku, w końcu to narzędzie można wykorzystywać w różnych celach. Dokumentować życie towarzyskie, pokazywać swoje umiejętności fotografowania, chwalić się posiadanym sprzętem czy stylem życia.

Tak jakoś wyszło, że jesienią 2014 r. zacząłem wrzucać więcej zdjęć dziennie i zrodziła się potrzeba bezustannego karmienia profilu. Przyjąłem jednak określone, bardzo wyraźne ramy tematyczne swojego profilu. Pokazuję Kraków, z rzadka inne miejsca, a w samym Krakowie wyszukuję dobrą i złą architekturę, obiekty zniszczone, dziwaczne, porzucone oraz wszelkie przejawy sztuki ulicy. „Gruz i ruiny”, jak mawia moja córka.

Staram się nie fotografować w obrębie Starego Miasta, bo nie znam się specjalnie na prawdziwej fotografii, a zabytki wymagają o wiele większej pieczołowitości. Miejsca, które znajduję na uboczu, same w sobie są tematem.

Instagram zmienia coś w głowie

Na co dzień pracuję z tekstem, całymi morzami liter. Dla higieny psychicznej robienie zdjęć okazuje się zbawienne. Trzeba uruchamiać inne mechanizmy uwagowe, wciąż rozglądać się za tematem. Muszę też zachować resztki krytycznego myślenia wobec siebie, żeby nie stać się  „grafomanem”. To nie takie proste, bo robienie ładnych, pocztówkowych zdjęć znanych miejsc jest pociągające.

Trzeba obserwować świat, dostrzegać nowe szczegóły w otoczeniu. Inaczej patrzy się na świat w poszukiwaniu kadru. Miejsca dotychczas znane i opatrzone pokazują swoje drugie i trzecie oblicza. Instagram ćwiczy spostrzegawczość, myślenie wizualne, inspiruje do poszukiwań nowych tematów. Uczy też, jak bardzo ulotne są chwile.

Czasem idąc gdzieś myślę „zrobię tu zdjęcie jutro”. Nieprawda. Nie zrobię. Jutro nie będzie takie, jak dziś. Więc zawracam i o ile nic w tym czasie się nie zmieniło, mam zdjęcie. Bo czasem ta chwila wahania wystarczy, by cały pomysł spalił na panewce.

Czytam, że ludzie obecnie „eksterioryzują” swoją pamięć poprzez zdjęcia – archiwizowane na dyskach, zbierane z podróży, robione podczas posiłków, imprez i zwykłych dni. Podobno to jest złe, niszczy naszą pamięć. Gdy wspominam dzieciństwo, ma ono charakter czarno-białych fotografii, najczęściej przywiązanych do tego konkretnego kawałka lakierowanego papieru. Przynajmniej tyle pamiętam, więc nie przejmuję się tymi hiobowymi wieściami.

Przygotowywanie kwadratowych fotek uczy kompozycji, doboru kolorów, światła i innych takich umiejętności

Przynajmniej mnie, który przed Instagramem pstrykałem tylko zdjęcia cyfrówką, jak każdy. Co zresztą powoduje, że kompletnie nie znam się na tych wszystkich zależnościach między światłem, przesłoną i czasem naświetlania. To wszystko załatwia cyfrowa matryca i „postprodukcja”. Trzeba jednak uważać, bo łatwo przesadzić z liczbą filtrów i zmian w zdjęciu. Niestety ten etap jeszcze przede mną.

Instagram to w sumie proste narzędzie, ma swoje ograniczenia (mnóstwo), ale to tylko pobudza kreatywność. Jest kilka gotowych filtrów, zdjęcia można też poprawić gotowymi narzędziami do edycji (obecnie używam Snapseeda i Pixlr). To w sumie zabawka, którą profesjonalni fotografowie mogliby wyśmiać. Mogliby, ale wielu z nich ma tam swoje konta.

Fotografia mobilna uczy odwagi i nieprzejmowania się tym, że stoisz jak głupi z telefonem i fotografujesz w najdziwniejszych miejscach. Trzeba tylko o jednym pamiętać: wyglądać na przechodnia, turystę (w centrum miasta), broń boże na jakiegoś hipstera. Po co narażać się na spojrzenia pełne politowania. Turystom wybaczamy, taki ich los.

Na początku wrzucałem zdjęcia na Instagram z ciekawości, jak tego używać, po co jest, co inni na nim robią. Uczyłem się konwencji przedstawiania określonych tematów, szukałem inspiracji. Potem się uzależniłem, więc wstawiam pięć zdjęć dziennie (czasem więcej). To nie ułatwia zdobywania nowych obserwujących, bo nadmiar zdjęć od jednego użytkownika zniechęca. Ważne jest, aby wrzucać je w racjonalnych odstępach czasowych.

Korzystam z Instagrama nałogowo, bo niektóre ze zdjęć podobają się innym jego użytkownikom – tym z Polski, ale i z Hiszpanii, Ameryki Łacińskiej czy Rosji. Niektóre podobają się znajomym czy tym, których poznałem dzięki Instagramowi. Czasem przeżywam miłe zaskoczenie, gdy ktoś spotkany w realu przy jakiejś okazji mówi, że są niezłe.

Fotografia mobilna to także świetna motywacja do zmiany stylu życia

Na co dzień do pracy dojeżdżam na rowerze. Nie jest to łatwe, bo w każdym kierunku mam pod górę. Na dodatek najkrótsza droga wiedzie przez sam szczyt najbliższego wzgórza. Najłatwiejsza zaś jest o dwa kilometry dłuższa. Musiałem się przekonywać do roweru, że jednak warto, że skoro nie ulegam modzie na bieganie, a formę jakoś utrzymywać trzeba, to choć na tym welocypedzie…

Nie mam motywacji wyczynowca, który do pracy będzie jechał 20 kilometrów z jak największą prędkością, dla samej przyjemności wysiłku fizycznego i pokonywania kolejnych limitów. Co to, to nie (– krzyczą moje kolana). Tu Instagram daje doskonałe usprawiedliwienie. Raz, że trzeba jeździć niezbyt szybko, za to uważnie, dwa – warto zmieniać trasy.

Poszukiwanie tematów to także alternatywny sposób na poznawanie i eksplorację miasta. Wyjście poza Stare Miasto, Kazimierz, Podgórze, poszerzenie spektrum wycieczek poza wyjazd do Tyńca czy przejażdżkę bulwarami nad Wisłą. Coś kryje się też na obrzeżach Krakowa. Oprócz dość oczywistego pierścienia fortów, obiektów poprzemysłowych czy przykładów modernizmu, rozglądam się za miejscami dziwnymi, szukam ulic, którymi nigdy jeszcze nie jechałem (co czasem kończy się jazdą przez bagna bądź zarośla).

Teraz zdarza mi się jeździć okrężnymi drogami do pracy, ale zawsze chodzi o eksplorację. O poznawanie nowych zaułków, chaszczy, ruin, nowych widoków tego samego miasta. To stąd wziął się tytuł postu – czasem słyszę to pytanie, gdy rozmowa zejdzie na Instagram.

Dodatkowym motywem jest moje hobby zbierania zdjęć street artu – głównie w Krakowie. Właściwie na poważnie zaczęło się to we wrześniu ubiegłego roku, gdy jadąc do Nowej Huty obejrzeć wystawę Beksińskiego, chciałem zrobić kilka zdjęć opuszczonej fabryce. Gdy podszedłem bliżej, zauważyłem kilka obrazów na murach. Wszedłem do środka i moim oczom ukazała się przebogata galeria graffiti i street artu. Fantastyczne miejsce, do którego jeszcze potem wracałem. Zburzyli je całkiem niedawno.

Mam więc sporą kolekcję zdjęć, które przy okazji wykorzystałem do stworzenia osobnej galerii, tym razem w całości poświęconej wyłącznie street artowi (i marginalnie graffiti). Chyba jest najbogatszą z kolekcji poświęconych sztuce ulicznej Krakowa dostępnych w Internecie.

Street art Kraków na Google+

Nauczyłem się, że najtrudniej jest fotografować ludzi. Z jednej strony nie wypada tak bezczelnie robić im zdjęć, z drugiej – istnieją ograniczenia prawne w publikacji ich wizerunków. Niewielu się nimi przejmuje na Instagramie, ja jednak staram się unikać publikowania twarzy przypadkowych osób. Ograniczenie to jest bolesne, bo twarz to największa ekspresja, jednak i sylwetką można powiedzieć wiele. To zdjęcia z ludźmi w kadrze opowiadają najciekawsze historie. Czasem i mi się to udaje.

Jeśli Ci się spodobało, zajrzyj też na instagram.com/jacekszlak

1 thought on “Jak ty znajdujesz te wszystkie miejsca?”

  1. Ładnie napisane Jacku! No i sporo tutaj celnych uwag, pod którymi mogę się podpisać obiema rękami. Jak ta o ulotności chwili. Ileż to razy ja sam dałem się zwieść pomysłowi: wrócę tutaj jutro i wtedy zrobię zdjęcie… Pozdrawiam serdecznie, życząc całej masy udanych zdjęć!

Skomentuj sollyth Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.