Street photo

Jak spędzić dobę w Krakowie na fotografowaniu

Wziąłem udział w akcji 24 Hours Project – fotografowanie życia miasta przez 24 godziny 19 marca – co godzinę należało wrzucać na Instagram zdjęcie opatrzone odpowiednim zestawem hashtagów i zrobione wyłącznie w tym dniu – mniej więcej o danej godzinie, kiedy się je zrobiło. Zaczyna się oczywiście o północy, co wcale nie jest takie wygodne, a dla mnie, który fotografuję tylko Xperią T, dość trudne. Ona nie nadaje się do nocnych zdjęć, zresztą jest powolna i ma swoje narowy.

Data jest w miarę zrozumiała – blisko równonocy, na obu półkulach na tyle samo światła można liczyć. W tym roku było ponad 2700 fotografów z całego świata, a sama akcja miała dodatkowy charakter kampanii społecznej. Chodziło o rozpropagowanie informacji o organizacji wspierającej walkę z handlem ludźmi She has Hope.

W Polsce udział w akcji wzięły zorganizowane grupy we Wrocławiu i Warszawie, pojedyncze osoby w Rudzie Śląskiej i Gliwicach. No i ja w Krakowie (na kilka godzin przyłączył się też znajomy, z którym już niejeden raz chodziliśmy fotografować w mieście – zresztą będzie o tym niżej).

Na akcję wziąłem ze sobą książkę Jana Gehla „Życie między budynkami” – trochę symbolicznie, a przede wszystkim dlatego, że właśnie kupiłem ją w promocji 😉 . Miała mi się przydać na martwy czas, który mógł przecież się wydarzyć między godzinami publikacji.

Ona, a właściwie jej wstęp (na więcej czasu nie starczyło) będzie kluczem do tej wyprawy. Miałem całą dobę, by próbować odkryć charakter miejsc, które fotografowałem – próbować odnaleźć się tam, gdzie bywam dość często, ale w zupełnie innym charakterze.

Kraków to miasto nieprzyjazne nocą, zatłoczone za dnia. Może to wina pory roku, zbyt zimno, by znaleźć na zewnątrz miejsce choć chwilowego odpoczynku. Nocą cała przestrzeń do ewentualnego odpoczynku jest skomercjalizowana. Od pierwszych chłodnych jesiennych dni po ostatnie takie wiosną – nie ma przestrzeni, w której można chwilę odetchnąć bezpłatnie. Może tak właśnie ma być w mieście, ale pierwszy raz to sobie uświadomiłem.

Wyjątkiem jest dworzec. Bardzo dobrym wyjątkiem, chronionym przez straż, z dostępem do WiFi, ciepłym i niedrogim (gdy się nie budzi podejrzeń, wygląda na pasażera, wtedy jedyne opłaty to te za toaletę). Tam spędziłem dwie najsmutniejsze godziny każdej nocy, czyli od trzeciej do piątej.

Tam właśnie mogłem się ogrzać, miałem czas sięgnąć po Gehla. Tam też straciłem okazję na świetne ujęcie – około piątej pojawiła się zwarta grupa kibiców jadących na jakiś mecz, eskortowana przez oddział policji. A ja przegapiłem ten moment, gdy silni mężczyźni w hełmach i z tarczami prowadzili tłum wyrostków. No cóż, to nie pierwsza i nie ostatnia stracona okazja. Potem stałem pod schodami ruchomymi, czekając na powrót panów w mundurach – ci jednak wyszli inną drogą. Frajer ze mnie.

Wróćmy jednak na sam początek wyprawy. Wyszedłem po północy, bo i zdjęcia miały być nie wcześniejsze. Pierwsza okazja – przystanek. Starsza pani o kulach, podpita, z koleżanką, usiłuje zapalić sobie papierosa. Niestety, zapalniczka nie działa. Próbowałem jej pomóc, ale bez rezultatu. Wniosek – należy brać ze sobą zapalniczkę. Obie jechały gdzieś chyba na jeszcze jakąś imprezę, bo widziałem je potem (w nieco gorszym stanie) przechodzące przez dworzec i zaczepiające strażników około piątej.

 

Miałem kilka pomysłów na trasy, po których będę się poruszał, w zależności, gdzie dowiezie mnie nocny autobus w 20 minut (taki bilet sobie kupiłem). Wylądowałem na Dietla/Starowiślna, więc gdzie? Oczywiście kiełbaski pod Halą Targową. Po drodze – jakiś miejscowy wybrał się po alkohol – niestety najwidoczniej zapomniał portfela – wraz ze spodniami zresztą.

 

Kiełbaski to legenda Krakowa, nie mogło ich zabraknąć przy takim projekcie.

 

Zdjęcie musiało oczywiście odczekać swoje, a ja w międzyczasie udałem się na Kazimierz. Tam złapała mnie ulewa z elementami zmrożonego lodu. Krótka, ale bardzo konkretna. Przemoczony szukałem dobrych kadrów, a jednocześnie miejsca, gdzie mógłbym przeczekać. Nie wszedłem do Alchemii, choć z niej mam najlepsze wspomnienia, jeśli chodzi o siedzenie do rana.

 

Jednak nie zamierzałem pić, bo wtedy w końcu zasnąłbym i po zawodach. Spacerkiem na Wolnicę, tam zajrzałem do Ursa Maior – mają lokalne piwa z Bieszczad. Niestety zamykają wcześnie, miałem kwadrans dla siebie. Bez zdjęć, ale trafił się inny bonus.

Z małym piwem przysłuchiwałem się gorącej dyskusji na temat religii, państwa i islamu. Choć gorąca, płynęła z niej taka niewiedza i niezrozumienie tematu, że szybko straciłem orientację, o co jej uczestnikom chodzi. W końcu jeden spytał:

– To kiedy twoim zdaniem ten Mahomet żył?
– Noo… gdzieś… Chyba 1400? Niee… Raczej 1500 rok – Punkt wyjścia, jak i całe zaplecze wiedzowe najgorętszego dyskutanta było właśnie takie. To pokazuje poziom, od którego odbijali pozostali, chcąc z nim dyskutować. Mimo wszystko – piątkowa noc, mała knajpa tuż przed zamknięciem i gorąca dyskusja na ważne tematy – to jeszcze Kazimierz.

W przeciwieństwie do Starego Miasta, które nocą jest niebezpieczne, wulgarne, wrogie i chamskie. O ile na Kazimierzu ostały się resztki kultury i inteligencji, gdzie można pannę na kolację zabrać, z kolegami się spotkać i pogadać, tak na Starym Mieście przeważają kluby z bramkarzami, gdzie tłuszcza chce się ostro zabawić, gdzie przed prawie każdym klubem bójka, ludzie raczej na wódkę niż piwo idą (z wyjątkiem Irlandczyków, jak mniemam, którzy urządzili sobie spóźnionego Patryka – chyba że po prostu nie skończyli go o czasie).

Obszedłem Stare Miasto, od pewnej chwili z duszą na ramieniu – u wylotu prawie każdej ulicy odchodzącej od Rynku, oprócz nagabywaczy (w tym tych z parasolkami), stały chyba jakieś wewnętrzne patrole czy bojówki właścicieli klubów – młode byczki obserwujące otoczenie, podejrzliwie łypiący na robiących zdjęcia. Tacy właśnie próbowali mnie zaczepić, ale zignorowałem ich, a oni – myśląc pewnie, że jestem obcokrajowcem – odpuścili.

Stąd przedarłem się przez agresywną i pijaną tłuszczę na dworzec. A tam spokój, ciepło i Internet.

 

Kilka zdjęć, trochę lektury i przed świtem z powrotem w miasto. Miałem nadzieję uchwycić idących na mszę na szóstą do Mariackiego, ale jakoś nikt nie wchodził. Za to w międzyczasie – świt w Krakowie wygląda przepięknie. Najpierw odsłania attyki na Sukiennicach, obnaża z nocnego mroku Mickiewicza, pojedynczy przechodnie stanowią urozmaicenie pustych przestrzeni.

 

Niestety, na świt przypada jedno zdjęcie, następne już musi mieć więcej słońca. Choć chwilę spędziłem w opustoszałym i już spokojnym mieście, musiałem gdzieś przeczekać.

 

Tu dopomogło mi, że mamy redakcję na Zabłociu. Nie ukrywam, że bez tego punktu zaczepienia projekt byłby dla mnie o wiele trudniejszy do realizacji. Więc na Zabłocie – w tramwaju lekko podpite długonogie modelki czy celebrytki pięknie umalowane z ekipą zdjęciową:

– Widzisz, to Zabłocie, najbardziej hipsterska dzielnica Krakowa – jedna drugiej tłumaczy i wszyscy ruszają w industrialne plenery. Kawka, krótki sen, kolejne zdjęcie na Instagram i znów do miasta.

 

Cholera, zapomniałem powerbanka – zorientowałem się, gdy już byłem na Rondzie Mogilskim. No nic, chyba czeka mnie druga wizyta na Zabłociu, gdzieś w okolicy południa.

 

Teraz do Fortu Kleparz (z przerwą na Rondo Mogilskie), a stamtąd Długą znów do miasta, na Rynek, gdzie o tej porze już wiele się mogło wydarzyć.

 

Miasto turystom serwuje mnóstwo przebierańców – od pochodów żołnierzy, przez występy chłopów i szlachty w strojach z epoki, po harcerzy i cały wachlarz innych masek.

 

 

Kiermasz wielkanocny, jakieś rocznice, remont płyty rynku, Toi Toi przy Bazylice Mariackiej – i tłumy, nieprzebrane rzesze turystów ze wszystkich stron świata. Jest w tym chaosie jakiś urok, to przemieszanie kodów miejskich, turystycznych, lokalnych i międzynarodowych. Jarmarczny kicz z zapleczem wywalonym na pierwszy plan, w to wsadzone elementy patriotyczne, orkiestry dęte, apele harcerzy, ludowe tańce, kiełbasy, wino i śpiew.

W ogródku Noworola siedzą elegancko odziani dystyngowani panowie, ale bardziej widać i słychać siedzących w tym samym ogródku głośno klnących prostaków, którzy też czują się tu jak u siebie.

Czy Rynek i Stare Miasto są jeszcze dla mieszkańców? Jeśli dokona się pewnej operacji na własnym umyśle i będzie się widzieć to miasto takim, jakie było w przeszłości – pewnie tak, i to właśnie robią chyba ci starsi ludzie, dystyngowane damy i jakaś część krakówka. Dla nich nie istnieje to, na co nie zwracają uwagi, czym się brzydzą. I pewnie dlatego im to nie przeszkadza, gdy zasiadają w jakichś gremiach decydujących o kierunkach rozwoju miasta.

 

Po kolejnej wizycie na Zabłociu idę na spotkanie z Grześkiem, z którym mamy fotografować od 14:00.

– Dziś chcę widzieć tylko radość, romantyzm i piękno – z tym założeniem rusza Floriańską:

Zdjęcie Grześka

Od niego można się wiele nauczyć o fotografii ulicznej. Zaczepia, namawia, rozmawia, sam mógłby niejedną dużo lepszą historię opowiedzieć. Pamiętam jak zaczepiał hrabiego Lubomirskiego, o którym nic nie wiedział, a rozśmieszyła go brosza pod szyją arystokraty. Pogadali, dostał nawet zaproszenie do Europejskiej, tylko hrabia nie mógł rozumieć, że Grzesiek fotografuje go kompletnie nic o nim nie wiedząc.

Grodzką udaliśmy się na Wawel, bo tam mogło być spokojniej i może więcej radości niż kiełbasy i kebabów.

 

Faktycznie, dzieci biegały, pary się całowały (także namawiane przez Grześka, który zawsze się przedstawia i potem im takie sesje wysyła), słońce świeciło.

Zdjęcie Grześka. Istnieje jeszcze jedno, z lekkim przesunięciem: para się już całuje, a gołębie są na kolejnym, bardzo konkretnym etapie 😉

Pięknie, spokojnie, tylko zimno. To drugie – poza dworcem nocą, tak przyjazne miejsce. Tutaj jednak wpływ pogody jest kluczowy. Mimo słońca przemarzliśmy na kość.

 

Powoli zbliżał się zmierzch, po zmroku zarówno jego aparat, jak i mój smartfon coraz mniej pokazywały.

 

 

Z Wawelu przez Kazimierz i Rynek dotarliśmy do dworca, skąd każdy miał pojechać w swoją stronę.

 

Spotkałem tam znajomego:

– Wyglądasz, jakbyś całą dobę nie spał – podsumował, spojrzawszy na mnie. Ostatecznie nie była to jednak pełna doba. Trzeba mieć prawdziwą kondycję (lub wygodną przystań w samym centrum), by cały ten czas wytrzymać. Jednak warto było podjąć ten wysiłek, by z innej perspektywy zobaczyć miasto, czegoś nowego się o nim nauczyć, spojrzeć w jego mroczne i jarmarczne oblicze.

Na stronie projektu wśród zdjęć z całego świata również na moje znalazło się miejsce:

2 thoughts on “Jak spędzić dobę w Krakowie na fotografowaniu”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.